, ,

Sinusoida Borussii i Kloppa


Po ogłoszeniu decyzji Juergena Kloppa o odejściu z Borussii Dortmund wraz z końcem sezonu miałem mieszane uczucia. Uważam się za członka wąskiej grupy (w naszym kraju to w ogóle super-wąskiej) która nie podnieca się Kloppem i nie uważa go za cudotwórcę. Oczywiście w żadnym wypadku nie uważam go przy tym za trenera przeciętnego, czy tym bardziej słabego. Ale nieco przereklamowanego? Tak jest.

Klopp objął Borussię 1 lipca 2008, a pierwsze mistrzostwo Niemiec w Dortmundzie świętowano po 3 sezonach jego pracy. Potem obrona tytułu, słynny finał Pucharu Niemiec przeciwko Bayernowi zakończony wynikiem 5:2 (3 gole Lewandowskiego), a w kolejnym sezonie zwieńczenie pracy całej grupy - finał LM. Tam niestety nieco już zabrakło i to Bayern świętował swój 5 triumf w tych rozgrywkach. Borussia po drodze zmiotła z ziemi Real Madryt, gdzie to po raz kolejny świetny mecz zagrał nasz Robercik, aplikując Hiszpanom 4 gole w Dortmundzie. Po tym sezonie z zespołu odszedł Mario Goetze, a rok później (za darmo) Lewandowski; obaj do wielkiego rywala z Monachium. W kolejnym sezonie, aktualnie trwającym, Borussia otarła się o strefę spadkową, absolutnie nie przypominając 'tamtej' drużyny. Aktualnie jest na 10 miejscu, wciąż realnie może wierzyć w zajęcie 6 miejsca, czyli ostatniego dającego szansę gry w europejskich pucharach.

Tak oto w potężnym skrócie przedstawia się wspólna przygoda Juergena Kloppa i Borussi Dortmund. Rozmyślnie nie rozpisywałem się i nie analizowałem tego wszystkiego bardziej szczegółowo, bo i tak każdy to zna lub chociaż wie o czym konkretnie mowa. Chciałbym jednak przejść do meritum, tj. oceny pracy Kloppa na przestrzeni tych 7 sezonów, jakie spędził w klubie z Westfalenstadion.

Według mnie jest to na pewno świetny manager i doskonały motywator. Nie robił bym jednak z niego cudotwórcy. Bo co stało się z Borussią gdy Bayern zaczął wykupywać jej zawodników? Zwłaszcza po stracie Lewandowskiego Borussia jakby straciła zęby. I tu proszę nie pieprzyć, że niby padła ofiarą bogatszego sąsiada, czy coś w tym stylu - Atletico Madryt, Diego Simeone i myślę, że nic więcej dopisywać nie trzeba. Klopp trafił na bardzo zdolną grupę piłkarzy, których potrafił świetnie poprowadzić do wielu sukcesów. I temu nie zaprzeczy nikt. Jednak gdy odszedł Goetze i Lewandowski (zwłaszcza Lewy) to nie umiał znaleźć odpowiedniego zastępstwa. Nie mówię, że kupno Ciro Immobile było złym pomysłem, wszak to były król strzelców Serie A. Z tym, że należy pamiętać, że Bundesliga już jakiś czas temu przegoniła Calcio, a poza tym, jeśli zawodzi Immobile, to może nie udało mu się odnaleźć w nowym zespole? Może nie odpowiada mu styl gry, jakiego wymaga od swoich zawodników Klopp? No i tak czy inaczej - Immobile to jednak nie ten rozmiar kapelusza, co Lewandowski. Inne transfery również nie powalały na kolana, ale czy w takim razie to wina wyłącznie samych piłkarzy? Pewnie, aklimatyzacja, odnalezienie się w nowym środowisku i tak dalej to nie takie łatwe. Jednak czy nie powinno się kupować piłkarzy pasujących do stylu gry, jakiego oczekujemy od zespołu? No właśnie... może ktoś tu popełnił błąd?

A jeśli o sam styl gry chodzi... Borussia olśniewała swoim 'kontrpressingiem', tym jak potrafiła dopaść do rywala niemal od razu po wznowieniu przezeń gry, w dowolnym miejscu na boisku. Jednak czy na dłuższą metę, ten morderczy styl gry, nie mógł być jednym z powodów plagi kontuzji, która nawiedziła BVB? Czy Klopp nie powinien być trenerem bardziej elastycznym, nieco zmienić taktykę, by ta pozwała czerpać więcej z umiejętności tych zawodników, których się ma? Bo nie było już Lewego, Goetzego, a Reus ciągle się leczył...

Dużo mógłbym tu jeszcze napisać, pewnie nie jedna osoba czytając to, będzie się pukać w czoło i mi wymyślać, że gówno wiem, to gówno piszę. Ja jednak uważam, że Kloppa przerosła przebudowa zespołu, przystosowanie go do innego stylu i zadań.  Bajka się skończyła, tak jak Borussia wzleciała, tak i upada teraz, nie wiadomo tylko gdzie wyląduje. A Klopp odchodzi... zapewne do Anglii, jak wiele razy było mówione. Ciekaw jestem jaki zespół poprowadzi i co zmieni. Jak już zaznaczyłem na samym początku tekstu - Klopp jest świetnym trenerem o wielkich umiejętnościach. Ale nie jest geniuszem trenerskim, a na pewno jeszcze tego nie udowodnił. Basta.

JK
czytaj więcej
, , , , ,

¡Hola Santiago! - Mina przywitał się z piłkarskim światem


Santiago? Z czym wam się ta nazwa kojarzy? Fanatykowi powieści "Wywiad z wampirem" Anny Rice z pewnością z "kumplem Draculi" o takim właśnie imieniu. Maturzyści z geografii utożsamiają to ze stolicą Chile. Nam kibicom piłkarskim na myśl przychodzi główny bohater filmowej trylogii "Gol", czyli Meksykanin Santiago Munez. Jednak to nie on jest na ustach całej Hiszpanii, a może i całej Europy, bo na nich w tym momencie z pewnością jest Santiago Mina.

A czego dokonał ten "no name" i kim on w ogóle jest? Późnym sobotnim wieczorem na stadionie Balaidos miejscowa Celta rozgromiła Rayo aż 6:1, a pierwszoplanową rolę odegrał właśnie młody napastnik gospodarzy. Strzelił on tzw. karetę i to w zaledwie 35 minut. Dodatkowo Santi uderzał na bramkę strzeżoną przez Toño raptem pięć razy, co oznacza, że tylko jeden strzał nie znalazł się w siatce. 

Chociaż nic nie zapowiadało takiego wyczynu, zarówno ze strony Os Celticos, a także samego zainteresowanego. Już w 22 sekundzie meczu piłkę głową do bramki wpakował Manucho i wtedy... Wszystko co dobre dla Rayo się skończyło. Inicjatywę przejęli gospodarze i już w 5 minucie wyrównali wynik. Dokładnie szesnaście później swoje show rozpoczął wychowanek zespołu z Vigo. Niby niespełna 20-latek a jaka dojrzałość w polu karnym. Każda kolejna bramka pokazywała jego już dosyć duże umiejetności - uderzenie głową + trzy sytuacje "sam na sam" i trzy różne wykończenia. W dodatku ta podcineczka a'la Tomek Frankowski - po prostu MAJSTERSZTYK! Zresztą zobaczcie:


Mina do tej pory nie imponował. Przechodził powoli każdy szczebel piłkarskiej akademii zespołu z Galicji. Seniorską karierę rozpoczął w rezerwach Celty nie osiągając jeszcze pełnoletności, 16 września 2013 zadebiutował w Primera Divison, a przed swoimi 18-stymi urodzinami zdążył strzelić premierowego gola na pierwszoligowych boiskach. Jego pierwszą ofiarą okazał się Athletic Bilbao. Od tamtej pory o Santim stało się dosyć cicho.

I przyszedł nagle 11 kwietnia 2015, mecz z Rayo i wspomniana kareta. Wyjątkowości temu wydarzeniu dodaje fakt, że ostatnim zawodnikiem reprezentującym barwy Celty, który ustrzelił minimum 4 bramki w jednym meczu był Mori i to w sezonie 1978/1979. Warto również zaznaczyć, że Santiago Mina jest najmłodszym zawodnikiem w historii hiszpańskiej piłki z takim osiągnięciem. Pewnie wielu z was powie, że to nic wielkiego, bo taki Messi czy Ronaldo potrafili w jednym spotkaniu potrafili ustrzelić nawet 5 goli, ale nie zmieni to faktu - Santi ma przed sobą świetlaną przyszłość.

Chłopak przeszedł do historii, tylko na jak długo? Być może już za kilkanaście lat potomkowie wspomnianych wyżej żywych legend zostawią w tyle wyniesionego dzisiaj na piedestał Santiago Minę. Jedno jest pewne, zapamiętajcie tego gościa!

AD

(ZDJĘCIE: JV Landin)
czytaj więcej
,

Rośnie nam snajper z prawdziwego zdarzenia


Gdy wczoraj o 20.45 zajrzałem na jeden z kanałów stacji z żółtym słoneczkiem i zorientowałem się, że na murawę Amsterdam Areny w pierwszym składzie nie wyszedł nasz młody reprezentant kraju Arkadiusz Milik, trochę się zawiodłem. Nie oszukujmy się, byłem nawet zdenerwowany. Muszę przyznać, zarezerwowałem sobie ten wieczór na transmisję 29. gali KSW, ale jednak chwilę przed rozpoczęciem spotkania w stolicy Holandii zdecydowałem się właśnie na małe "przenosiny" na tereny Niderlandów. Wsiąkłem na dłużej.

Sędzia zagwizdał po raz pierwszy i nie minął nawet kwadrans, a do siatki gości trafił największy rywal wychowanka Rozwoju Katowice, czyli Islandczyk Kolbeinn Sigthorsson. Oj, jak on gra mi na nerwach, jak on mnie frustruje, przecież ogranicza rozwój naszego młodego talentu. A co dopiero musiał pomyśleć siedzący na ławce Milik? Wiadomo, Ajax zyskał prowadzenie, ale przeciwko Willem II Tilburg bramką, i myślę nawet, że nie jedną popisałby się nawet obecny trener napastników, a wcześniej były świetny zawodnik "Godenzonen" - Dennis Bergkamp. Kto by nie chciał zaprezentować kilka udanych zagrań, wpakować niejednego gola i jednocześnie wybić się w rywalizacji o pozycję pierwszej "9" Ajaxu. Jeśli Arek nucił pod nosem "skuś baba na dziada" przy okazji trzymając kciuki, żeby jakieś nieszczęście spadło na Islandczyka, to musiał wstać pełen werwy z ławki, gdy w 17 minucie kontuzji doznał właśnie Sigthorsson.

Z momentem wejścia na boisko zaczęło się show w wykonaniu naszego rodaka. Niespełna 10 minut na boisku i pierwszy gol. Idealne wykończenie w sytuacji "sam na sam". Kolejne kilkanaście i druga bramka. Tym razem efektowne zgranie piłki, świetna orientacja w polu karnym i mocne uderzenie. Na około pół godziny przed końcem Polak dorzucił jeszcze asystę. Jak widzimy, można być zmiennikiem, a jednocześnie zostać bohaterem meczu. Urodzony w Tychach napastnik od kolejnego spotkania nie będzie miał już "problemów" z grą w składzie Ajaxu bowiem Islanczyk z powodu urazu wypada do końca roku. Ale czy też Arek nie zasługuje na to miejsce bez względu na stan zdrowia Sigthorssona?

Przedstawmy zatem statystyki obu zawodników z tego sezonu:


Widzimy tutaj znaczną przewagę naszego rodaka, który góruje w każdej statystyce. Strzela więcej goli przy mniejszej ilości rozegranych minut, dodatkowo asystuje niczym rasowa dziesiątka. Jak tutaj nie być dumnym z Milika. Powiedzmy sobie szczerze, o ile Arek przez czas absencji Islandczyka tylko potwierdzi swoje wysokie umiejętności to cztery lata starszy rywal może w ramach świątecznego prezentu otrzymać cieplutkie, wygodne i stałe miejsce na ławce rezerwowych.

Jednak zauważmy, że porównujemy naszego rodaka jedynie do reprezentanta kraju słynącego bardziej z gejzerów niż fenomenalnych piłkarzy. Jeśli chcemy, żeby polski napastnik został kimś więcej niż tylko "zwykłym napastnikiem" to zestawmy go z zawodnikami, którzy są najlepszymi atakującymi w najnowszej (XXI wiek) historii Ajaxu Amsterdam i jednocześnie niektórzy byli królami strzelców Eredivisie w jego barwach. Znamy liczby Milika, ale przytoczmy w takim razie teraz statystyki po pierwszych 15 rozegranych meczach m.in. Ibrahimovicia, Suareza czy Huntelaara.


Jak widzimy, Polak w tym porównaniu wygląda naprawdę dobrze. Jest najskuteczniejszy ze wszystkich przedstawionych zawodników. Wiadomo, żaden z nich nie miał okazji zagrać przeciwko amatorom z Watergraafsmeer, ale jeśli weźmiemy pod uwagę tylko Eredivisie, to Milik pakuję piłkę do siatki co około 75 minut. Jest to najlepszy wynik spośród tego grona. Trochę blado wypada w europejskich pucharach, gdyż nie zanotował on żadnej bramki przy conajmniej jednym trafieniu ze strony Ibry, Suareza i Huntelaara. U zawodnika ze Śląska imponuje również umiejętność asystowania do swoich partnerów, nawet El Pistolero grający zazwyczaj jako fałszywa "9" nie "wykręcił" tak imponujących wyników jak nasz rodak. 

Powiedzmy sobie szczerze, rośnie nam napastnik przez wielkie "N". Czyżby dane nam było dożyć momentu, w którym reprezentacja Polski będzie straszyła najlepszym atakiem na Starym Kontynencie? Robert Lewandowski już jest uważany za jednego z najlepszych atakujących naszego globu. Świadczą o tym m.in. nominacje do "11" roku wg FIFA. Czy dołączy do niego Milik? Przytoczmy może statystyki Roberta po jego 15 pierwszych meczach w barwach BVB oraz z tego sezonu gry w Bayernie.


Lewandowki na początku pierwszego sezonu dostawał bardzo mało szans gry od Jurgena Kloppa. Pomimo, że zagranicę wyjechał jako starszy zawodnik, Niemiec nie zaufał mu na tyle, aby z miejsca odgrywać znacząca rolę w Borussi Dortmund (przypomnijmy sobie jednak dorobek minutowy Milika z Bayeru czy Augsburga). Robert rozegrał o połowę mniej minut niż Arkadiusz Milik, więc ciężko dokonać jakiegoś sensownego porównania osiągnięć obu napastników. Zajmijmy się jednak obecnymi rozgrywkami. Wychowanek Varsovii Warszawa ma na koncie więcej meczów, gorsze statystyki bramkowe oraz taką samą liczbę asyst. Można powiedzieć, że Lewy gra w trudniejszej lidze, ale nie zapomnijmy, że za partnerów w Bayernie nie ma jakiś tam ogórków. Pozostaje nam się tylko cieszyć, że mamy takich dwóch napastników, którzy pokazali jesienią, że w biało-czerwonych barwach idealnie się uzupełniają. Jestem tylko ciekaw, który zakończy sezon z lepszym dorobkiem bramkowym.

Miejmy nadzieję, że to dopiero początek wielkiej przygody Milika z Ajaxem (i nie tylko) i śladem wyżej wspomnianych byłych piłkarzy zespołu z Amsterdamu (i nie tylko) stanie się czołowym napastnikiem europejskiego formatu, a i przy okazji może zgarnie jakiś tytuł króla strzelców Eredivisie.

AD

(ZDJĘCIE: GETTY IMAGES)
czytaj więcej
,

Drogba niczym wino


No i znowu to zrobił. Wszedł, rozpychał się, wygrywał pojedynki, strzelił nawet gola. Didier Drogba - zawodnik niczym wino, z wiekiem wciąż staje się lepszy.

To logiczne, że Iworyjczyk wracając w tym sezonie do Chelsea nie nastawiał się na regularne występy w pierwszym składzie - przede wszystkim z powodu przyjścia supersnajpera Diego Costy, młodszego od Drogby o 10 lat; ale też ze względu na to, że w wieku 36 lat nie można grać co tydzień 90 minut w Premier League, tym bardziej w ofensywie. Drogba jednak miał być solidnym zmiennikiem, kimś kto swoim spokojem, doświadczeniem i zwierzęcą siłą będzie dawał zespołowi niemniej niż Costa, zwłaszcza w nerwowych końcówkach spotkań Premier League. Czy ktoś spodziewał się, ze Drogba stanie się prawdziwym postrachem (po raz kolejny) wszystkich rywali? Raczej nieszczególnie, a jednak...

Nie będę sie tu rozpisywał o tym, jak świetnie Iworyjczyk gra w powietrzu, jak jest nieziemsko silny (dla fanów angielskiej piłki przypomnę choćby jego niekończące się pojedynki z Nemanją Vidicem), jak jest opanowany i skuteczny we wszystkim, co robi na boisku. Oczywiście, wiek robi swoje, mimo to Drogba wciąż imponuje. Nie jest już tak szybki czy zwrotny, ale teraz zwyczajnie nie musi się szamotać w walce o pozycję - dzięki doświadczeniu i inteligencji idealne miejsce dla siebie zajmuje odpowiednio wcześnie i zmusza obrońców do walki wręcz, jeśli chcą go stamtąd "przestawić", a jak sobie Drogba z taką walką radzi, mogliśmy zobaczyć dziś w meczu z Newcastle, choćby w sytuacji gdy pięknie zgrał piłkę do Diego Costy (oczywiście cały czas z obrońcą "na plecach").

Zanim to jeszcze miało miejsce, Drogba zdobył gola w meczu, w swoim stylu - zamieszanie w polu karnym, walka i tłok, a nagle nad wszystkimi góruje Iworyjski "Czołg". Zdobył tę bramką w bardzo trudnym momencie meczu - chwilę wcześniej "Sroki" podwyższyły prowadzenie na 2-0 i co młodsi zawodnicy Chelsea zaczęli atakować "na hura", by jak najszybciej odrobić straty, natomiast Drogba wiedział, że tylko spokój może pomóc jego drużynie w tej kryzysowej sytuacji. Niestety finalnie nie udało mu się jeszcze bardziej wpłynąć na wynik i Londyńczycy nie pobili klubowego rekordu meczów bez porażki. Ale nie był to jego jedyny gol w tym sezonie, przecież chyba wszyscy pamiętamy, jak ograł Rafaela niczym juniora i zdobył fenomenalną bramkę w meczu z "Red Devils", dającą prowadzenie ekipie Jose Mourinho albo jego świety występ w derbowym pojedynku z Tottenhamem okraszony golem i asystą.

Jednak Didier nie imponuje, tylko i wyłącznie, w rozgrywkach angielskiej ekstraklasy. Reprezentant WKS największą rolę odgrywa w poczynianiach Chelsea w Champions League. Jego 2 bramki są najlepszym dorobkiem wśród napastników "The Blues". Strzelał gole Schalke i Mariborowi.

Nie, Drogba nie zostanie królem strzelców Premier League, tak jak w 2007 roku, nie będzie też najlepszym zawodnikiem tego sezonu, ale na pewno będzie niezwykle wartościowym zmiennikiem, przydatnym z każdym rywalem i w każdych warunkach. Wiek nie przeszkadza, a sam Drogba, tak dosłownie jak i w przenośni - jest wielki.

Statystyki Didiera Drogby w Premier League (stan na 06/12/2014):
Gole: 3
Asysty: 1
Strzały: 14
Występy: 12 (2 razy w pierwszym składzie)

JK

(ZDJĘCIE: PAUL ELLIS/AFP)
czytaj więcej
, , ,

Meldunek z Wysp. Miłość do klubu kontra miłość do pieniędzy.


Historia, tradycja i duma kibiców, zastąpiona przez pieniądze. Niestety, coraz częściej tak wygląa dzisiejsza piłka. Bogaci właściciele, którzy "pompują" w kluby grube setki milionów. W niektórych przypadkach owocowało to w wielkie sukcesy - Manchester City, PSG czy Chelsea, a w niektórych wychodzi kompletna porażka - Monaco, Malaga czy Cardiff City. Niestety, byłem świadkiem jednego z tych procesów, który bardzo zabolał miejscowych kibiców.

Cofnijmy się do sezonu 2011/2012. Trzecie pod rząd przegrane baraże o "ziemie obiecaną", czyli Premier League, tak nazywana przez miejscowych. Od 1962 Cardiff nie zagrało w najwyższej lidze. Osobiscie poznałem 2 kibiców, którzy także zasiadali na trybunie dla tych bardziej zagorzałych kibiców, którzy pamiętali mecze Cardiff City własnie w tych rozgrywkach! Niestety, wielu kibiców nie może pochwalić sie taką wiedzą, jeden z nich zmarł na zawał serca podczas półfinału baraży z Leicester City po bramce legendy Cardiff, Michael a Chopry. Wayne Jones, bo o nim jest mowa, podczas okazywania radosci po jego bramce, zmarł. Myślę, że to wystaczy, aby zaprezentować co Ci ludzie czują do swojego klubu. No właśnie, swój klub. 

Czerwiec 2012, i pojawia się teoretycznie bardzo miła wiadomosć. Właściciel Cardiff City, Vincent Tan (malezyjski biznesmen, obecny wtedy w klubie od 2 lat) składa deklaracje, że koniec z porażkami w barażach, postanawia wielkie inwestycje. Wsród kibiców wielkie uśmiechy na twarzach, kogo by nie uradowała taka wiadomosc? Niestety, trwała ona kilka dni. Ceną inwestycji będzie zmiana herbu i barw. W ten sam dzień odbyły już pierwsze plany protestu. Najwiekszą porażką okazał sie jednak podział kibiców, niektórzy popierali politykę Malezyjczyka, jednak większość (moim skromnym zdaniem - słusznie) nie przyjęła tej wiadomosci z pokorą. Pierwszy wieczór od tej wiadomosci, zebraliśmy się w ponad 200 "głów’" pod zamkiem w centrum miasta. Po paru godzinach ustalone plany okazania niezadowolenia, do tego kilka przyśpiewek na ten temat. Jak się zapewne domyślacie, nie był one przychylne azjatyckiemu biznesmenowi. Na następny mecz wszyscy ubrani w barwy, co nie jest zbyt popularne wsród kibiców Cardiff City, bynajmniej do tamtej pory. Były oczywiście spotkania kibiców z włodarzami klubu, aby przedyskutować ewentualny kompromis. Jak było wiadomo z góry, był to zwykły "pic na wodę". Decyzja podjęta odgórnie, 100 mln funtów, bo tyle miała wyniesć ogólna inwestycja, i zdanie ludzi nie ważne. Piłka nożna dla kibiców? 


Właściciel oczywiście dowiedział się o licznych ruchach zagorzałych fanów w tej sprawie, więc jak to mądry właćciciel, zabrał głos w tej sprawie. Podczas wywiadu, przekonał wszystkich, że liczy się dla niego tylko zysk. 

"Wystarczy, że bedzię zadowolone około 40% klientów, aby ten biznes mi się opłacał’’. 

Osoba, która nazywa kibica "klientem" nie powinna mieć jakiegokolwiek udziału w piłce nożnej. O jego znakomitej wiedzy o futbolu zresztą przekonacie się jeszcze za chwilę. Dokonuje się zmiana barw na czerwone (szcześliwy kolor) i niebieski ptaszek ustąpił miejsce dla czerwonego smoka (podobno marka bedzie sie lepiej sprzedawała w Malezji).
  

Kolejna fala protestów przed każdym meczem a do tego podczas każdego spotkania w 19 minucie i 27 sekundzie (ku czci wygranego Pucharu Anglii w niebieskich, historycznych barwach), pojawia się "morze" niebieskich szalików i rozbrzmiewa znana dobrze przyśpiewka "We’ll always be blue". Trwa to do dziś. 


Nadszedł luty 2013. Mecz "u siebie" z Brighton i na każdym krzesełku darmowy czerwony szalik. Trybuna, która gości tych zagorzałych fanów szybko zostaje "oczyszczona" z tych śmieci szali. Większośc z nich zostaje użyta do zapchania toalet, reszta rwana i palona. Niestety, pozostałe trybuny trzymały je z dumą w górze. W tym momencie zdecydowana większość z mojej trybuny zaczęła opuszczać stadion, ja razem z nimi, z głowami spuszczonymi w dół. Właśnie byliśmy świadkami największej porażka tego klubu w całej historii. Opuszczając nasz ukochany obiekt, udało mi sie "zamienić słowo" z legendą "kibicowskiej" wyspy, Annisem Abrahamem Jr. Znany raczej z jego chuligańskiej przeszłości, ma na koncie setki meczów, do kompletu zwiedzonych stadionów w The Football League i Premier League brakuje mu jedynie dwóch, do tego sam wydał 6 książek. Co zobaczyłem? Twardziel, który nie raz musiał zakrywał siniaki po bójkach, wiele razy po starciach między kibicami lądował u dentysty, teraz po prostu... płakał. Płakał jak małe dziecko, nie chciał normalnie rozmawiać, po czym jedynie wydusił, że takiego smutku jeszcze nigdy nie czuł. Najważniejsze słowa, które jeszcze zdołał wypowiedzieć przez łzy: "To nie jest mój klub". Dziesiątki autokarów różnych fanclubów odjechało spod stadionu długo przed zakończeniem spotkania, wiele z tych osób już nie wróciło na Cardiff City Stadium.

W niedalekiej przyszłości "The Bluebirds" wygrali Championship, uzyskali awans po latach. Szkoda, że nie smakował on tak jak powinien. W Premier League trybuny jednak zapełniły sie już od pierwszego meczu, ale większośc z tych nowych "kibiców" kupiła karnety, lecz pojawiała sie tylko na meczach z ekipami z górnej częsci tabeli. Sezon nieudany, kompletna klapa i żenująca decyzja o zmianie trenera. Z szatni także wypływały katastrofalne wiadomosci, m.in. podobno Vincent Tan, właściciel, ustalał skład drużyny w kilku meczach i stawiał na zawodników, którzy mieli numer 8 w swoich datach urodzenia, bo to szczęsliwa liczba! Wierzycie w to? "W palę się to nie mieści!". 

A jak wygląda to dziś? Protest trwa nadal. Na meczach "domowych" około 23.000 osób, w większości czerwonych "pajaców" nie widać po spadku. Bardzo dużo znanych mi osób oraganizuje wyjazdy jedynie na te mecze "na wyjezdzie", żeby okazać iż nie chcą indentyfikować się z właścicielem. Wyrazy wspólczucia płyną do nas z całych Wysp (m.in. Crystal Palace), ale i z Europy kontynentalnej m.in. FC Zbrojovka Brno czy kibice FC Vienna, tej prawdziwej drużyny, nie tego czegos spod znaku Red Bulla. 


My, kibice naszego prawdziwego, ukochanego Cardiff City czekamy na odejście dyktatora, bo jak inaczej nazwać takiego człowieka? W ostatnim wywiadzie dał do zrozumienia, że chce swoje zainwestowane pieniądze z powrotem, a jedyna opcja to kolejny awans do Premier League. Po tym awansie "wielce wielmożny Pan i Władca" zabierze swoją kasę, która potencjalnie miała być przeznaczona na utrzymanie zespołu i już zapowiedział przejęcie kolejnego klubu na Wyspach. Gdzie tym razem przeniesie sie ta "zaraza"? 

Wielki sukces Cardiff City kosztem historii i tradycji, więc gdzie tu miejsce na dumę kibiców? Na koniec wspomnę też o dwóch seniorach o których pisałem na początku. Niestety z powodu wielkich zawirowań wokół ukochanego klubu i niechęci do właściciela, i jego pomysłśw, nie pojawili sie oni na żadnym meczu od tamtej pory. 

SM

(ZDJĘCIE TYTUŁOWE: CARDIFFBLUEARMY.BLOGSPOT.COM | POZOSTAŁE: WIKIPEDIA.ORG / GETTYIMAGES)
czytaj więcej
, ,

Alan Fialho - najlepszy środkowy obrońca I ligi o Arce, Legii i Dossie Juniorze.


Gdy latem tamtego roku zamieniał Brazylię na Polskę marzył o grze w pierwszej jedenastce Legii Warszawa. Rzeczywistość okazała się brutalna, w stołecznej drużynie nie zagrał ani minuty. Odnalazł się jednak w Arce Gdynia i jego dobre występy zaowocowały wyróżnieniem ze strony kibiców i internautów w plebiscycie telewizji Orange Sport.

Po pierwsze, chciałbym ci serdecznie pogratulować wyboru do najlepszej jedenastki rundy jesiennej polskiej 1 ligi według telewizji Orange Sport i kibiców, którzy za pośrednictwem strony internetowej mogli wybierać zawodników w specjalnej sondzie. W dodatku twoja bramka zajęła trzecie miejsce w konkursie na najlepszego gola jesieni. Jak się czujesz z takimi wyróżnieniem? 

Jestem bardzo szczęśliwy, czuję się z tym dobrze. Trenuję bardzo ciężko, skupiam się na tym, aby jak najlepiej pomóc Arce. Cieszę się, że zostałem właśnie w taki sposób wyróżniony, ponieważ takiego typu nagrody indywidualne pokazują, że idę we właściwym kierunku, jestem doceniany za swoją codzienną pracę i obecną formę.

Spodziewałeś się tej nagrody? Czujesz się jednym z lepszych obrońców I ligi? Według internautów jesteś nawet w topowej dwójce obrońców zaplecza Ekstraklasy.

Gram i trenuję, żeby być najlepszy i prezentować się jak najlepiej tylko potrafię w każdym spotkaniu. Robię to przede wszystkim dla siebie i klubu. Jeśli ludzie uważają mnie za jednego z najlepszych obrońców w naszej lidze, mogę się jedynie uśmiechnąć i być wdzięczny.  

Powróćmy jednak do twoich początków w Polsce. Jak oceniasz swoje wypożyczenie do Legii? Był to dobry ruch z twojej strony? Czy może jednak uważasz, że byłbyś obecnie w lepszej sytuacji jeśli zostałbyś wtedy we Fluminense? 

Uważam, że moje wypożyczenie do Legii mogło wyglądać inaczej, mogło być zdecydowanie lepsze. Oczywiście, starałem się, żeby grać w pierwszej drużynie. Robiłem wszystko, aby przekonać do tego trenerów, ponieważ przyszedłem tu z założeniem gry w pierwszej drużynie. Chciałem nauczyć się europejskiego stylu gry, który znacznie różni się od brazylijskiego czy w ogóle południowoamerykańskiego. Legia ma w swoich szeregach wielu dobrych zawodników, dlatego było od kogo pobierać naukę futbolowego fachu. Czas spędzony w Legii był ważny dla mojego rozwoju. Dzięki temu nie miałem większych problemu z odnalezieniem się również w Arce.

To była w stu procentach twoja decyzja? Czy Fluminense wysłało cię do Polski w ramach umowy z Wojskowymi i przy okazji mieli nadzieję, że poddadzą sprawdzeniu twoje umiejętności i piłkarską dojrzałość?

Wszystko zaczęło się od turnieju Deyna Cup. Zagrałem w nim przeciwko Legii, spodobałem się przedstawicielom warszawskiego klubu i wystąpili do Flu z zapytaniem o moje wypożyczenie. Była to więc wspólna decyzja, zarówno moja, jak i obu klubów.

Co jednak zadecydowało o twoim niepowodzeniu w Legii?

Pzechodziłem tutaj z myślą o grze w pierwszej drużynie. Niestety stołeczna ekipa miała bardzo doświadczonych zawodników na mojej pozycji. W dodatku Legia opadła ze wszystkich rozgrywek i po tym jak zostałem włączony do kadry "jedynki" zostały jej jedynie rozgrywki ligowe. Nie miałem zbyt wielu okazji na pokazanie swoich prawdziwych umiejętności w meczu o punkty. Jednak nadal uważam, że był to dobry czas dla mnie, wiele się nauczyłem i zwiększyłem swoje umiejętności.

Więc zapewne uważasz, że w obecnej sytuacji, w której jest Legia, mógłbyś sprawić lepsze wrażenie? Może nawet zadebiutować w Ekstraklasie? W końcu trener Berg wprowadził dużą rotację w swojej drużynie. 

Teraz nie myślę już o Legii. Nie zawracam sobie tym głowy, ponieważ nie jestem jej zawodnikiem. Było minęło. Jednak życzę wszystkiego najlepszego Legii, trenerowi Bergowi czy moim ówczesnym rywalom z środka obrony - Astizowi, Dossie czy Rzeźniczakowi.

Odszedłeś do Arki. Niestety twoje początki nie były zapewne takie jakich byś oczekiwał. Co się zmieniło w trakcie rundy jesiennej? Czy to wszystko zasługa zmiany trenera? Czy może jednak zmieniłeś coś w swoim postępowaniu czy podejściu do treningów i meczów?

Przyszedłem do drużyny, która była już po dwumiesięcznych przygotowaniach do sezonu. Później zaczął się sezon, nie miałem okazji do gry, dodatkowo para środkowych obrońców prezentowała się dobrze. Była to normalna sytuacja, ciężko zaufać nowemu zawodnikowi. Nie byłem zadowolony tą sytuacją, w końcu tylko siedziałem na ławce. Dostałem okazję w jednym spotkaniu u trenera Dźwigały (ostatnim przed jego zwolnieniem), zaprezentowałem się przyzwoicie. Nowym szkoleniowcem został Niciński, zaufał mi od pierwszego meczu, a ja zyskałem pewność siebie i złapałem prawidłowy rytm meczowy. Byłem na to gotowy, ponieważ cały czas często pracowałem z nadzieją, że pewnego dnia przyjdzie mój dzień. I jak widać, udało się!

Jakie masz zdanie o tych dwóch trenerach? Obydwaj to byli piłkarze i może ciekawić ich podejście do zespołu i treningów.  

Muszę przyznać, że zarówno Dźwigała, jak i Niciński, prezentują podobny styl. Może to dlatego, że pracowali przez pewien czas wspólnie. Lubią gdy drużyna posiada piłkę, gdy wymienia dużo podań i atakuje. Nie koncentrują się tylko na sile i przygotowaniu motorycznym. Uważam, że to dobrzy szkoleniowcy, praca z nimi to sama przyjemność. U pierwszego z nich nie grałem, ale nie winiłem go za to. Wydarzyło się i tyle.

Wychodzi na to, że są oni preferują oni styl podobny do Pepa Guardioli. Dużo gierek, wszystkie ćwiczenia na treningu z piłką. (śmiech)

(śmiech) Tak, można tak powiedzieć. Może trochę na wyrost. Wiadomo, nie są to stuprocentowi guardioliści, ponieważ w pierwszej lidze dużą rolę odgrywa również siłą, zaangażowanie i walka, a nad tym także trzeba pracować. 

A jakie różnice są między Legią i Arką? 

Obiekty treningowe w Gdyni są na wysokim poziomie, jednak pod tym aspektem w Legii było znacznie lepiej. Wiadomo, porównujemy tutaj mistrza Polski i zespół z pierwszej ligi, więc na pewno te różnice są. Mimo wszystko, Arka to świetny klub, z niesamowitymi kibicami, którzy wspierają mnie na każdym kroku.

Jeśli musiałbyś wybrać jedno miejsce, Warszawa czy Gdynia (Trójmiasto)? I dlaczego?

Zdecydowanie lepiej poznałem stolicę, gdyż mieszkałem nieopodal centrum i miałem szansę na zwiedzenie miasta czy wyjście do restauracji. W Gdyni mieszkam w hotelu, praktycznie cały czas poza treningami spędzam właśnie w nim. Jeszcze nie pojawiła się okazja na bliższe poznanie okolicy.

Dużą rolę w twojej adaptacji odgrywa pewnie Glauber? Jest twoim przewodnikiem?

Tak, jest moim kumplem. Czasami wyjdziemy do restauracji. Jednak zdecydowanie więcej czasu spędzamy wspólnie w szatni. Jest również Hiszpan Antonio Calderon czy mój rodak Marcus da Silva. Tworzymy zgraną paczkę, ale nie spędzamy razem czasu na mieście, gdyż moje życie w Gdynii ogranicza się do cieżkich treningów i odpoczynku w hotelu. 

Wydaję ci się, że poprawiłeś coś w swojej grze w ostatnim czasie? W końcu jeszcze rok temu byłeś zaledwie zawodnikiem rezerw warszawskiej Legii grającej w trzeciej lidze, a teraz grasz w pierwszoligowej Arce, prezentujesz się solidnie, strzelasz bramki, a internauci i kibice wybierają cię na jednego z najlepszych obrońców zaplecza Ekstraklasy.

Uważam, że jestem tym samym ciężko pracującym zawodnikiem. Przyszedłem do Legii z nadzieją na gre w pierwszej drużynie, jak się później okazało występowałem jedynie w jej rezerwach. Wydaje mi się, że bardziej zmieniłem się mentalnie. Jestem teraz zawodnikiem gotowym do gry, jestem równiejszy jeśli chodzi o moją formę. Mam siłę, aby grać w pierwszym składzie. To nie jest tak, że będąc w Warszawie, byłem jakimś kompletnie innym zawodnikiem. Po prostu nie dostałem prawdziwej szansy w pierwszym zespole i nie było okazji na pokazanie swoich atutów.

Może wszystko zależy od twojego podejścia do treningów? W Legii, wielu ludzi zarzucało ci, że nie starasz się na zajęciach prowadzonych w drugiej drużynie, ponieważ jesteś zawiedziony brakiem gry w "jedynce" i musisz "się męczyć" w rezerwach?

W Legii, a raczej od początku mojej kariery miałem problemy mieśniowe. Nigdy nie przywiązywałem większej uwagi do detali takich jak stretching, rozciąganie. Przez to pojawiały się duże trudności z kolanami czy mięśniami. Trenowałem na pełnych obciążeniach przez 2-3 dni i później musiałem zwolnić, odpuścić. Jednak, gdy ostatnio byłem w Brazylii byłem u specjalisty, odbyłem kilka terapii obejmujących stricte ćwiczenia stretchingowe. Od tamtej pory zmieniłem swoje podejście. Zacząłem dbać o swoje zdrowie, postanowiłem brać udział w dodatkowych zajęciach, aby zapobiec kolejnym kontuzjom. Teraz zawsze mogę trenować na 100% i właśnie to uważam za swój największy sukces w Gdyni.

Czyli jesteś bardziej profesjonalny. Postawiłeś wszystko na futbol, robisz postępy, twoje życie to, tylko i wyłącznie, pilka nożna. Może spowodowane jest tym, że na codzień mieszkasz w hotelu i możesz skupić się tylko na treningu?

Nie, nie wydaję mi się, że jestem teraz większym profesjonalistą. Od zawsze byłem profesjonalistą, ale moje problemy ze swoim organizmem ograniczały mnie i nie mogłem sobie pozwolić na takie zaangażowanie, jakie teraz prezentuje w Arce. "Nauczyłem się" swojego ciała i teraz mogę codziennie trenować na pełnych obciążeniach. Nie uważam, że zależy  to od mojego miejsca zamieszkania. Po prostu, zmieniłem też coś w swojej głowie, doszedłem do wniosku, że jest najwyższa pora na stanie się wielkim zawodnikiem i jeśli nie będę robił wszystkiego ku temu, może to nie wypalić.

Zadecydowałeś, że chcesz być kiedyś wielkim piłkarzem. Masz jakiegoś zawodnika, na którym się wzorujesz? Oglądasz jego mecze i starasz się go naśladować lub kopiować dobre wzorce. Może ktoś z dzieciństwa?

To nie jest tak, że nagle wpadł mi do głowy pomysł o zostaniu graczem klasy światowej. Marzę o tym praktycznie od zawsze, już w dzieciństwie nie myślałem o niczym innym. W końcu każde dziecko w Brazylii chce zostać piłkarzem! W tym momencie moim idolem jest Dossa Junior. Jest to zawodnik, którego najbardziej lubię podpatrywać, zarówno na boisku, jak i poza nim. Zanim poznałem Dossę, moim idolem był Carles Puyol.

Jesteś małym połączeniem obu tych piłkarzy. Z Juniorem łączy cię język, a z Hiszpanem fryzura. (śmiech) Bardziej jednak interesuje mnie Dossa. Słyszałem, że uważasz go za najlepszego obrońcę w T-Mobile Ekstraklasie. Co szczególnie w nim podziwiasz? Jaki aspekt futbolowego rzemiosła? Czemu uważasz, że to akurat on jest najlepszy?

Sądzę, że ma duże umiejętności techniczne, jest silny, dobry w pojedynkach główkowych. Dla mnie, jest on praktycznie obrońcą kompletnym. Będąc w Legii, dużo się od niego uczyłem, brałem go za przykład profejsonalisty. 

Jeśli zostałbyś w pierwszej drużynie Legii, mógłby stać się twoim prawdziwym piłkarskim mentorem.

Uważam, że jest odegrał on dużą rolę w moim pobycie w Polsce. Pomagał mi na każdym kroku, podpowiadał mi, dawał liczne wskazówki. Myślę, że to między innymi, dzięki niemu odniosłem swój mały sukces, tutaj w Gdyni. Jestem mu za to bardzo wdzięczny!

Z pewnością Dossa jest z ciebie dumny. Może kiedyś zagracie przeciwko sobie, może na poziomie polskiej Ekstraklasy. Byłby to na prawdę ciekawy pojedynek. Szczególnie przy stałych fragmentach gry, gdyż obydwaj jesteście zawodnikami, którzy dobrze grają głową. 

Wolałbym zagrać z Dossą w jednej drużynie, ponieważ bezpośrednie pojedynki z nim nie należą do zbyt przyjemnych. (śmiech) Mam nadzieję, że kiedyś mi to się uda.

Wrócmy do Arki. Jak widzisz swoją przyszłość w barwach  Arkowców? Chcesz zostać w Gdyni na dłużej czy traktujesz ją jako przystanek w drodzę do lepszego klubu? Masz zamiar spróbować swoich sił w Ektraklasie czy może wyjazd z Polski?

Jestem jedynie wypożyczony do Arki, więc nadal należę do Fluminense. Wszystkie moje poczynania zależeć będą od woli Fluminense i mojego menadżera. Na tą chwilę jestem w Gdyni, gram dobrze i jestem z tego zadowolony. Wolę, żeby przyszłymi sprawami transferowymi zajmował się mój agent. Jednak, na koniec to i tak będzie wspólna decyzja. 

Na koniec, jak wygląda twoja sprawa z kadrą narodową? Dokonałeś już wyboru? Będzie to Polska czy Brazylia?

Teraz nie ma tego tematu. Koncentruje się na jak najlepszej grze w klubie. Żadna z tych reprezentacji się do mnie nie odzywała, więc nie zawracam sobie głowy tymi sprawami. Na razie nie dokonałem wyboru. Jeśli na horyzoncie pojawi się powołanie z jednego z tych krajów, wtedy zadecyduję.

Rozmawiał: AD



(ZDJĘCIE: ARKAGDYNIA.COM | M.PUSZCZEWICZ)
czytaj więcej